czyli krótka historia autobusowa.
tuż po przylocie do Burgas zaczęliśmy rozglądać się za przystankiem autobusowym, z którego udałoby się nam dostać do Rawdy. Na szczęście nie mieliśmy z tym większym problemów i po krótkiej naradzie z miłym Polako-Bułgarem dotarliśmy na właściwe miejsce. Nie musieliśmy martwić się o rozkład, bo autobus podjechał najszybciej jak może to sobie wyobrazić spragniony snu turysta - musieliśmy go gonić!
Po wejściu do środka podążyłam w stronę kierowcy w celu zakupienia biletów, ale w połowie drogi zawróciła mnie... konduktorka o wdzięcznym imieniu Teodorka :P
I tak pobrałam pierwszą lekcję autobusowego savoir - vivre albo raczej survivalu: po wejściu do środka, siadaj na tyłku a nie biegaj po autobusie.
Obawialiśmy się czy 10 lewa, ktore mieliśmy w portfelu wystarczy na bilety i ku naszej uciesze zapłaciliśmy tylko 3,80 od osoby.
Kolejne przygody z komunikacją miejską przebiegały sprawniej. Wystarczyła jedna wyprawa do Nessebaru by przekonać się, że rozkład jazdy nie jest często spotykanym dobrodziejstwem, a nawet jeśli widać tabliczkę z godzinami odjazdów to tak naprawdę nikt tego nie przestrzega!
Dopiero po jakimś czasie zauważyłam, że na każdej tabliczce pisze dokładnie to samo! Wynikało z tego, że autobus powinien w przeciągu minuty objechać kilkanaście okolicznych przystanków.
Do dzisiaj nie wiem dlaczego wszędzie widniały te same godziny odjazdów :P
Podobnie jak i czarną magią były dla mnie ceny biletów! Na trasie do Nessebaru płaciliśmy od 0,80 do 1,1 lewa ;) Powrotna trasa na lotnisko koztowała nas już 5 lewa od osoby, a wycieczka do Warny 10 lewa (pocieszające było to, że bez względu na przystanek, na którym wsiadałeś płaciłeś tyle samo...)
No cóż, Bułgaria to dziki kraj :P
A oto moja galeria biletowa:
Wspominałam już, że trasę do Warny liczącą ok. 100km pokonywaliśmy 3 godziny. Dlaczego? Otóż kierowca przed wyjazdem z Nessebaru zrobił sobie 20 minutowy postój na papierosa. Podobny, tyle że dłuższy czekał nas w Słonecznym Brzegu i Obzorze.
Na szczęście droga powrotna trwała tylko 2 godzinki, a ja spędziłam ją na wspólnym siedzeniu z wyjątkowo grubym Bułgarem, który zaglądał mi przez ramię do czytanego przewodnika ;)
Jeszcze jednym dziwactwem Bułgarii, o którym wspomnę są elewacje domów wykonane w jarzeniówkowych kolorach! Królują zestawienia krwistej czerwieni z odblaskową zielenią, purpury z żółcią i wszechobecnego ceglastego we wszystkich odcieniach.
Jednak największej rozrywki dostarczał nam ten oto, niewykończony jeszcze budynek:
I tak sobie myślimy, że kiedy kolejny raz zawitamy do Rawdy koniecznie musimy się w nim zatrzymać ;)
Na koniec "pocztówka z wakacji":